|
Pępuszyca
Wreszcie skończyłem pisać ten list. Mówiłem o nim wczoraj Anuli, kiedy rozmawialiśmy przez telefon, i teraz taka dosyć dziwna sprawa z tym listem. Dziwna dlatego, gdyż prawie wszystko, o czym w nim piszę, zdążyłem wczoraj opowiedzieć Anuli do słuchawki. Trochę się nad tym zastanawiałem, ale mimo wszystko postanowiłem go wysłać i nie pisać nowego; a poza tym mam tutaj jeszcze cztery zdjęcia, które bardzo chciała zobaczyć, więc po co mam przeciągać niebezpiecznie jej zniecierpliwienie o kolejne dni, które upłynęłyby zapewne, nim uporałbym się z nowym listem, innym zupełnie od tego tu, na moim biurku. Każdy chyba zgodzi się ze mną, że takie zachowanie byłoby bardziej zastanawiające niż wysyłanie wcześniej opowiedzianego listu? Wiedziałem, że mam rację.
Złożyłem ładnie trzy kartki i zakleiłem w kopercie, krzywiąc się z dreszczem, kiedy językiem pośliniłem miejsca pokryte zaschniętym klejem, któremu i tak nie ufałem, i potem jeszcze, tak na wszelki wypadek, zabezpieczyłem kopertę przed rozklejeniem kawałkiem taśmy samoprzylepnej. Świadomi rzeczy wiedzą, że zarówno listy, jak i wszelkie inne przesyłki ode mnie zabezpieczam jak należy, a w większości przypadków pewnie przesadzam z tą ostrożnością. Tym razem miałem zanieść na pocztę zwykły list, więc z nadmiarem taśmy nie przesadzałem.
Ubrałem się w przedpokoju, też nie przesadzając z ostrożnością, gdyż za oknem panowała bardzo ładna pogoda, a poza tym, tegoroczną grypę już przechodziłem i pomyślałem, że aż tak bardzo się nie narażam, wychodząc z domu. Zabrałem ze stolika kończące się papierosy i szybkim krokiem wymaszerowałem z pokoju. Paniom na recepcji powiedziałem dzień dobry, na co wszystkie razem odpowiedziały mi tym samym i uśmiechnięty wyszedłem z akademika. Tam spotkałem kolegę z pokoju obok, który zapytał mnie, czy mam papierosy?
- Mam - odpowiedziałem wyjmując z kieszeni paczkę. Sam też zapaliłem.
- Gdzie idziesz? - zapytał.
- Na pocztę - odpowiedziałem. - Muszę kupić znaczek.
- To powodzenia - powiedział. - Słyszałem, że nieźle się tam teraz dzieje.
Ruszyłem przed siebie nie zastanawiając się nad tym, co powiedział mój kolega, gdyż zazwyczaj nie mówił nic, nad czym można by się zastanawiać. Szedłem poboczem, bacząc na przejeżdżające samochody, gdyż rano popadało trochę i chciałem uniknąć błotnej fontanny, która mogłaby bryznąć na mnie spod kół jakiegoś rozpędzonego wariata. Przejazd kolejowy jak zwykle zatrzymał mnie na kilka minut, które zgodnie z tradycją poświęciłem na wypalenie papierosa. Owszem, trochę za duże tempo narzuciłem sobie z tym paleniem, i to z samego rana, ale co można robić, stojąc dziesięć minut przed szlabanem, który przez większą cześć dnia pozostaje opuszczony i który jednorazowo przepuszcza dwa, trzy pociągi, jakby kolej próbowała zaoszczędzić pieniądze na jego ciągłym podnoszeniu i opuszczaniu. Co odważniejsi decydowali się na ryzykowne przejście pod, wbrew przepisom, i szybkie przebiegnięcie przez tory na drugi brzeg. Ja również, do niedawna, postępowałem podobnie, ale kilka miesięcy temu, zostałem zaskoczony przez policję i rozmowa z nimi spowodowała, że od tamtej pory grzecznie czekam, aż szlaban się podniesie.
Kiedy wreszcie nastąpiło uroczyste podniesienie, ku uciesze tłumu zgromadzonego zarówno po tej, jak i po tamtej stronie, a ja na podobieństwo pozostałych kilkudziesięciu osób żwawym krokiem przeszedłem przez tory (to nasze tłumne przejście i spotkanie obu stron pośrodku torów, muszę przyznać, wyglądało jak otwarcie granic po latach) i potem jeszcze pokonałem kilkadziesiąt metrów chodnikiem, znalazłem się w końcu naprzeciwko drzwi wejściowych do budynku poczty głównej. Wszedłem zatem do środka, a tam tłok jak nie wiem co. No, ale nie miałem wyjścia i stanąłem w kolejce, w tej, która wydała mi się najkrótsza. Stanąłem za dwiema kilkunastoletnimi dziewczynkami i zacząłem czytać napisy na tornistrze jednej z nich.
- A znasz ten kawał o sowach? - zapytała Pierwsza Drugiej.
- Nie - odpowiedziała Druga Pierwszej.
- To posłuchaj - powiedziała Pierwsza. - Siedzą dwie sowy na drzewie i jedna mówi do drugiej: ale jesteś głupia - druga patrzy na nią przez chwilę i odpowiada: sama jesteś głucha.
- Fajny! - Roześmiała się głośno Druga, powodując, że kilka osób stojących przed nami w kolejce obejrzało się za siebie. - A posłuchaj tego - powiedziała, kiedy zdołała opanować śmiech. - Ale jesteście narwane, powiedział kosz do truskawek.
Roześmiały się obie, prawie jednocześnie. Sam też się uśmiechnąłem.
Na tornistrze dziewczynki nie znalazłem żadnych ciekawych napisów prócz nazw zespołów, których słuchałem, mając tyle lat co one. Potem przyszedł czas na wszystkie ogłoszenia porozwieszane na ścianie, ale i tego było mało, by przyspieszyć moje stanie w kolejce. Ale wreszcie stało się, dziewczynki kupiły kartki i po chwili znalazłem się przed okienkiem.
- Znaczek na list poproszę - powiedziałem obojętnie, kładąc złotówkę na plastykowy spodek.
- Dzień dobry panu - usłyszałem znajomy męski głos. Spojrzałem, a tam po drugiej stronie szyby, mój Profesor od gramatyki historycznej. - A już się pan tak wszystkiego wyuczył, że ma pan czas na pisanie listów? ? zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie.
- No chyba tak - odpowiedziałem bez pewności w głosie.
- Jeśli tak... - zastanowił się przez chwilę - ...to niech pan mi przedstawi, tak szybko, rozwój sonantów ? powiedział, patrząc na znaczek, który trzymał w palcach.
- No, to akurat pamiętam. - powiedziałem i chwilę potem uświadomiłem sobie, że nic nie jestem w stanie sobie przypomnieć, choć z sonantami nigdy nie miałem problemów.
- Długo pan się będzie jeszcze zastanawiał? - zapytał Profesor.
- Właśnie! - krzyknął ktoś stojący w kolejce. - Panie, nie blokuj pan kolejki. Mnie się spieszy do pracy!
- Ja dziecko z przedszkola muszę odebrać! - tym razem krzyczała kobieta.
- No i co mam z panem zrobić? - zapytał Profesor, ale nic nie odpowiedziałem. Drżącą ręką wytarłem zroszone potem czoło. - Niech pan idzie do domu i jeszcze poczyta. Z czym pan do mnie przychodzi, proszę pana? Nie ma mowy, znaczek zostaje u mnie.
- Dobrze - powiedziałem cicho i odszedłem od okienka, zabierając moją złotówkę. Unikając drwiących spojrzeń osób stojących w kolejce, wybiegłem z budynku poczty. Chciałem zapalić papierosa, ale wszystkie już wypaliłem. Wyrzuciłem pustą paczkę do śmietniczki i postanowiłem poszukać drugiej poczty. Wiedziałem, gdzie muszę pójść. Drżąc jeszcze cały, powoli ruszyłem chodnikiem w kierunku ulicy Zduńskiej.
Po drodze kupiłem papierosy i zapaliłem, zanim jeszcze pani w kiosku wydała mi resztę. Poszukałem wolnej ławki i usiadłem. Potem wypaliłem jeszcze dwa papierosy i trochę już uspokojony wstałem z ławki i poszedłem dalej. Po drodze wstąpiłem do księgarni, ale jak zwykle nic ciekawego w niej nie znalazłem. Kiedy doszedłem do poczty, zanim pchnąłem wejściowe drzwi, pomyślałem jeszcze, żebym tylko tutaj nie napotkał żadnych przeszkód.
Kolejki nie było. Jedno okienko nawet pozostawało wolne. Podszedłem do niego bez wahania.
- No i co robalu? - usłyszałem skądś znany mi głos. Patrzę, a tam Wojtek M. - Znowu muka? W Radomiu długo byś tak nie pojeździł.
- Co ty tutaj robisz? - zapytałem zaskoczony jego obecnością.
- Jak to co? - powiedział zdziwiony. - Pracuję.
- Jesteś listonoszem?
- Nie. - odpowiedział. - Sprawdzam paczki z zagranicy. Czy nikt nie przemyca trawy.
- Otwierasz je? - spytałem.
- Nie - odpowiedział.
- Masz jakiś wykrywacz? - pytałem dalej.
- Nie - powiedział. - Żadnych przyrządów. Mam po prostu dobrego nosa - rzekł dumnie i zaczął obwąchiwać pudełko stojące na biurku. - Ta jest czysta - powiedział i zestawił pudełko na podłogę. - A ty po co przyszedłeś? - spojrzał na mnie przekrwionym wzrokiem.
- Chciałem kupić znaczek ? powiedziałem, podając mu złotówkę.
- U nas nie ma znaczków ? powiedział, biorąc złotówkę. Schował ją do niebieskiej marynarki. - Znaczków brak.
- Szkoda - powiedziałem. - A moje pieniądze? ? zapytałem, zanim odszedłem od okienka.
- Jakie pieniądze?! Co ty chcesz mi znowu zrobić?! - wrzasnął. - Sterujesz mnie na mukę? Kurwa! - zaczął wrzeszczeć i wiedziałem, że lada moment straci nad sobą kontrolę. Wolałem, żeby mnie już tam nie było, kiedy to nastąpi, dlatego bezzwłocznie wyszedłem z poczty. Paląc na chodniku papierosa, zastanawiałem się, gdzie jeszcze można zaopatrzyć się w znaczek.
- Cześć! - ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się, a to Andrzej. - Kiedy przyjechałeś?
- W ogóle nie wyjeżdżałem - powiedziałem.
- Czekasz na kogoś? - zapytał.
- Nie - odpowiedziałem. - Od rana, kurwa, próbuję kupić znaczek w tym pierdolonym mieście i nie mogę tego zrobić! - krzyknąłem. - Rozumiesz to? Żebym nawet nie mógł kupić małego, zasranego znaczka?
- Masz - powiedział i obojętnie podał mi znaczek. Taki jak chciałem. Na list. Za złotówkę. - Kupiłem kilka sztuk przed wyjazdem z domu. Wyślij ten list i pójdziemy się napić - powiedział, a ja przylepiłem znaczek nad wypisanym adresem Anuli i wrzuciłem go do stojącej przed pocztą skrzynki. W tym samym momencie przez drzwi wybiegły na zewnątrz dwie przerażone kasjerki.
- Co się stało? - krzyknął za nimi Andrzej.
- Pan Wojtek zwariował! - zdążyły odpowiedzieć, zanim wbiegły w bramę.
- Znowu go wkurwiłeś? - zapytał Andrzej patrząc na mnie.
- I to chyba dobrze - odpowiedziałem, uśmiechając się.
- To co, spierdalamy? - zapytał Andrzej, poprawiając przewieszoną przez ramię torbę.
- Spierdalamy! - odpowiedziałem i zaraz pobiegliśmy śladem kasjerek, znikając w cieniu pobliskiej bramy.
|