Gwałciciel w bibliotece



Przedział był pusty, w dodatku dla palących, dlatego od razu i bez zastanowienia wszedłem, by natychmiast, zanim jeszcze zasunąłem za sobą drzwi, doskoczyć do miejsca przy oknie i położyć na nim czytaną w korytarzu książkę. Dopiero wtedy wróciłem i zamknąłem drzwi. Prawie jednocześnie uwolniłem brązowe zasłonki, które rozścieliły się na szybie, oddzielając mnie w ten sposób od wścibskiego korytarza, no i, co równie dla mnie ważne, dzięki temu zabiegowi, wnętrze przedziału, nabrało kolorystyki pewnej intymności. Z wysiłkiem zdołałem umieścić ciężki, skórzany kufer na półce, nade mną, który, jak pomyślałem, spadając mi na głowę, na pewno pozbawiłby mnie życia. Usiadłem i zacząłem czytać, bowiem światło, choć nie tak jaskrawe, jak przy moim wejściu tutaj - jeszcze przed uwolnieniem zasłon - to jednak, gdy usiadłem przy oknie, okazało się wystarczające, bym bez wysiłku, mógł pogrążyć się w lekturze książki, którą znałem już prawie na pamięć, ale która, przy każdej kolejnej lekturze, odkrywała przede mną, zawsze inną, zawsze nową, tajemnicę jakąś swoją, o której wcześniej nie miałem pojęcia, jak kochanka moja. Istotnie, już dawno miłością jakąś, niewytłumaczalną, zapałałem do tej książki, i czytanie każde, jej ponowne, było kochaniem się kolejnym, i zdanie każde, od niej, dla mnie, było jak pieszczota, jak pocałunek darowany, a ja również, książkę swoją całowałem, delikatnie się starałem trzymać, kciukiem głaskałem strony, kłaść zawsze odpowiednio, nie daj Boże tak, by grzbiet wyginać, ból jakiś zadawać. Już trochę się książka moja zestarzała, już biel jakimś cieniem okraszona, strona jedna naderwana, okładki pomarszczone, rogi dwa wygięte, ale nic to, wszystko tylko miłość naszą pogłębia, cementują nas te wspólne doświadczenia, i zawsze coś nowego dochodzi, jakiś zakamarek ciała, do tej pory niedostrzeżony, i wiem, że jeszcze wiele tajemnic słodkich ma dla mnie książka moja, i tym się pocieszam, i w przeszłość nie patrzę. Gdyż nie od nowości ją mam, nie ja ją zdjąłem z księgarnianej półki, nie ja, w domu, potem, pierwszy czytelnik, książkę moją rozdziewiczyłem, czytaniem pierwszym, delikatnym i powierzchownym, bez zagłębiania się w treść zbyt łapczywego, bez wyginania, bez rozwierania zbyt brutalnego drżących skrzydeł okładki, kąt dziewięćdziesięciostopniowy maksymalnie, tak, by nie bolało, nie ja to wszystko, i nie wiem kto nawet. A kto potem jeszcze, kto brał potem książkę moją, do rąk, też wiedzieć nie mogę, który jestem, trzeci, czwarty, dziesiąty, ilu jeszcze ich miała, tych czytelników swoich? Nie wiem.

- Co pan robi? - Zapytałem kontrolera, kiedy otworzyłem oczy. Siedział naprzeciwko mnie i czytał książkę. Moją książkę. Wygiął ją prostacko, gwałcił brutalnie. Jej krzyk musiał mnie obudzić. Trzymał ją w jednym ręku, lecz nie za środek, nie, wygiął ją cham, jak dziwkę jakąś, do tyłu, aż okładki pierwsza strona z ostatnią się złączyła, że grzbiet zaraz pęknie, rozerwać ją chciał cham jeden, rozpruć. - Jakby pana ktoś tak wygiął do tyłu i rękoma pięt się kazał złapać, co? - Spytałem kontrolera wstając ze swojego miejsca.
- O już pan się obudził. - Powiedział kontroler i odłożył książkę. I też nie tak jak należy. Namiot z niej zrobił. - Nie chciałem pana budzić, zobaczyłem, że biletem pan stronę zaznaczył to... - I już nic nie powiedział. Bo już moja pięść na jego twarzy, aż kasownik mu wyleciał, i dalej go tym kasownikiem walić po głowie, a potem skakać po nim wściekle, jak już przytomność stracił, a krew na korytarz zaczęła wypływać, cham, na książki cudze będzie polował, brał je, jedną ręką, bez pozwolenia.

created by Socket-Marketing